poniedziałek, 5 października 2015

Zupa

Nareszcie przyszła jesień. Tfu, powiedzą niektórzy, ale widzicie, do czego służy morsowanie? A do tego, żeby jesienią i zimą też mieć na co czekać, żeby choć trochę ucieszyć się z tej drugiej połowy roku. To cholernie ważne i ratuje nam życie - bo przecież normalni ludzie (może z wyjątkiem narciarzy) zimą mają ochotę się pociąć.

A więc niedziela, Sobieszewo, śliczna pogoda, zimna woda... no właśnie. 12 stopni, dajcie spokój. Istna zupa. Na dnie bełtały się jeszcze resztki glonów, a na brzegu leżała miejscami pokaźna warstwa brązowozielonej glajdy - pełnej bursztynów oczywiście. Sporo plażowiczów, w tym również Flondra Druga, która tym razem się nie kąpała, grzebało zapamiętale w poszukiwaniu miodowych okruchów. A ja i Agnieszka latałyśmy do wody jak głupie i siedziałyśmy w niej, dopóki nie wygonił nas rozsądek - bo na pewno nie zimno. Wierzcie mi, w środku lata kąpałam się w zimniejszej wodzie. Nic to, wszystko przed nami, sezon dopiero się zaczyna, a póki co można się jeszcze nacieszyć słoneczkiem :)

Jesień? Jaka jesień :D

 Jak widzicie Flondrze Pierwszej przez lato urosły kłaki. 
W sumie mogła je uczesać do zdjęcia... 

A Flondra Druga jak zwykle poleciała w krzaki z aparatem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.