niedziela, 4 stycznia 2015

Lodołamacz


Taki obrazek przywitał mnie dziś z rana w komputerze, ale wszyscy wiemy, że redaktorzy gazet pisząc "wszędzie" mają na myśli Warszawę, więc nie przejęłam się zbytnio. Tym bardziej że za oknem ewidentnie widać było zmrożone kałuże, za to ani śladu deszczu i śniegu. To się nazywa dysonans poznawczy.

Ale zacznę może od Ewy. Pamiętacie jej zeszłoroczny wyczyn? Dziś znów nie udało się nam spotkać, bo mnie i Agę pognało gdzie indziej, więc pojechała nad morze sama. A potem przysłała sms-a:

Whow to bylo cos! oszalamiające wrazenie, jednak morze to morze :) Duzy wiatr i fale przewracaly mnie niestety troche zmoczylo i czapke wiec sie musialam spieszyc do domu, lekko sie zarozowilam choc ludzie mowili, ze dlugo bylam w wodzie, ze morsy to tak krotko he he miedzy jelitkowem a brzeznem więc duzo ludzi mimo ze naprawde pizga psiak szalal tez mokry wiec biegiem i rowerem do domku na goraca herbate, szkoda ze bez foto, musze tez jakis inny stroj zeby latwiej go zdejmowac, stopy, dlonie, sztywne ciezko sie ubieralo zwlaszcza buty ale oczywiscie zadnych odmrozen ani nic w tym stylu, juz odtajalam i wszystko ok, kilka osob mi gratulowalo calkiem fajnie mimo ze wolalabym nie byc takim widowiskiem, podsumowujac zdecydowanie na plus i chce to powtorzyc a jak u was? 

No właśnie. Ja się tu produkuję, artykuły wypisuję, kombinuję, jak tu pojechać, przyjechać, tyłek zamoczyć, gdzie majty wciągnąć, cała celebra - a ta cyk do wody, cyk z wody, w jednym smsie lepiej zmieściła całe morsowanie niż ja we wszystkich postach. Chyba stara jestem :) Ewa, Ty to potrafisz dać czadu :)


A jak u nas? My pojechałyśmy nad Jezioro Bieszkowickie, kawałek za Gdańskiem, z zamiarem porządnego wysrania psa, który ma problemy z wypróżnieniami od kiedy na osiedlu stanęła buda z fajerwerkami. To dopiero schiza - jechać w okolice czynnego poligonu, bo tam nie strzelają. Oczywiście zapakowałam sprzęt w minimalistycznej wersji z myślą, że nigdy nic nie wiadomo. Już parę razy wybrałam się na wycieczkę bez ręcznika i spółki i potem było mi żal. Wielkiej nadziei na kąpiel nie miałam, bo na gdańskich bajorkach lód jest już dosyć gruby - planowałam grzecznie pobiegać po lesie w negliżu i zgodnie z obietnicą napisać arta o morsowaniu na sucho, ale... cóż, wyszło inaczej. 


Nie żeby lód był szczególnie cienki, ale przy samych brzegach było znośnie, a miejscami nawet całkiem czysto. Kąpałyśmy się tutaj parę razy, więc nie bałam się nieznanego dna - spadek jest bardzo łagodny, a przy brzegu jest kilka sympatycznych mini-plaż. Gdybyście planowali taki wypad, to tylko w miejsce, które znacie. Jeśli zaczniecie się topić, nikt z gapiów nie rzuci się na pomoc ;) Ja pewnie mogłabym liczyć na Agę, choć ostatnio jakoś jej nie ciągnie do wody - i słusznie, nic na siłę.  


Po chwili okazało się, że mam konkurencję. Tutaj udaję, że pozuję w mojej nowej wypasionej bieliźnie termicznej, w której każdy wygląda jak prawdziwy sportowiec, a w tle panowie robią striptiz. Buraki straszne, wbili się autem nad samą wodę i zajęli jedyne miejsce, gdzie nie było lodu. Ale nic to, powiedziałam sobie - przygoda to przygoda!


dzielnie pomaszerowałam do wody...


...i zaczęły się schody :P


Żeby dotrzeć na sensowną głębokość, musiałam łamać lód rękami. Bez rękawic byłoby ciężko. 


Pływanie sobie odpuściłam; to raczej zły pomysł w wodzie pełnej czegoś, co przypomina potrzaskane szyby. W stanie zamrożenia nie czuje się urazów - można sobie zrobić naprawdę poważną krzywdę i zorientować się grubo później, tym bardziej, że się nie krwawi. Ja nogi poczułam dopiero w aucie, ale o nogach później :)

Komu okienko? 

Kiedy już wychodziłam z wody, oczywiście trafili się ciekawscy - pani z panem. Pan gapił się z otwartą buzią, a pani wykazała aktywne zainteresowanie i zastawiła mi drogę, bo przecież to oczywiste, że mieszkam w tej lodowej zupie na stałe i wcale nie potrzebuję z niej wyjść. Wrr. Kiedy po sakramentalnym pytaniu - I co, ciepła woda? - zaproponowałam jej, żeby sama sprawdziła, odparła, że owszem, myślała o tym, ale się boi, że zamarzną jej przydatki. Wizja mrożonych jajników trochę mnie oszołomiła, ale wybrnęłam błyskotliwie: - No, tamci panowie mają dużo gorzej ze swoimi... ehm, wystającymi elementami. - Pani natychmiast dała mi spokój i pogalopowała sprawdzić, jak się mają wystające elementy moich sąsiadów. Bleh. Uwielbiam dyskutować z obcymi babami o swoich przydatkach. Ewa, wierz mi, gratulujący gapie to sama przyjemność :)


A oto Panowie Szlachta. Na rozgrzewkę pomachali rączkami, pobiegli się przebrać w krzaczkach, wpadli pędem do wody, wyli przez chwilkę, po czym uciekli. Zanim zdążyłam się ubrać, nie było już po nich śladu. 

 - KURWA, CO TY WIESZ O MORSOWANIU?

Miało być o nogach, więc proszę. To pejzaż zaraz po powrocie do domu. Teraz na dokładkę zaczynają wyłazić siniaki :D Całe szczęście, że byłam w dupoklejach, przynajmniej uda się uchowały. Dopiero w aucie poczułam lekkie szczypanie, ale jakoś mnie nie zastanowiło, co jest grane - myślałam, że to po goleniu :D


PS. Wielkie dzięki Agusi za świetne fotki. Biedna zmarzła, jak zwykle kiedy się nie kąpie :)
PPS. Pies się nie wysrał.  

1 komentarz:

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.