sobota, 3 stycznia 2015

Mały noworoczny update

W Nowy Rok się oczywiście nie wykąpałyśmy. Tego rodzaju leczenie kaca zostawiamy klubowym Morsom - my po prostu nie miałyśmy kaca :D A tak serio, gdański klub obchodził w tym roku czterdziestolecie istnienia (brawo!) i ten dzień należał się im. 

Przy okazji dowiedziałam się z materiału filmowego, że to, co robimy, to wszystko nie tak! Za ciepłe powietrze, za zimna woda. I podobno wcale nie jest fajnie. "Jak jest duży mróz, to się dobrze kąpie" - powiedział wąsaty pan. Kurde, skoro w takim razie mnie się kąpie źle, to jak będzie, kiedy będzie dobrze? Niecierpliwie czekam na ten orgazm :D

Nasza własna hardkorowa Monika Sylwestra spędziła wyjątkowo sportowo, podobnie zresztą, jak zeszłorocznego, kiedy to latała po krzakach z bandą takich samych wariatów. W tym roku przejechała rowerem w tę i z powrotem przez pół Gdańska - tak, w nocy i przy niebezpiecznej pogodzie (deszcz ognia) - odwiedzając dwie różne imprezy, a po drodze zahaczając o własny dom, żeby przeczekać północ ze zwierzakami. Myślę, że zasłużyła sobie na brawa i porządny sen pierwszego stycznia :) Nie mam jej fotki na rowerze, wrzucam więc plażową, na której wygląda jak olimpijczyk z Rydwanów Ognia, tyle że w czapce i na Księżycu. I na czarno. Nieważne. Puśćcie sobie muzyczkę i kontemplujcie :D

W czapce i na Księżycu
A tutaj - gdyby ktoś miał wątpliwości,
że Pani Monika to poważna osoba. 

Z ciekawostek - miałam katar! Pierwszy od 2 lat. Prawdziwy, taki z drapaniem w gardle i zatkanym kinolem. Tak to jest, jak się jeździ komuną zamiast na rowerze. I zapewniam, że nie była to alergia; jako osoba uczulona na własne koty alergiczne objawy znam na pamięć. Ale nie pomyślcie sobie, że to dowód na moje cherlactwo, o nie. Wręcz przeciwnie. Katar trwał... UWAGA! - 1 (słownie jeden) dzień. I zniknął bez śladu. A płyną z tego trzy wnioski:
1. To nieprawda, że katar, leczony czy nieleczony, musi trwać tydzień. 
2. Nie ma czegoś takiego jak "przeziębienie". Gdybym miała się przeziębiać, byłabym chora non stop. Katar i inne świństwa nie biorą się z zimna, tylko z zarazków, z którymi organizm walczy lub nie (tak, to powinno być oczywiste dla rozsądnych ludzi, a przecież większość powtarza jak mantrę: "choruję, bo zmarzłam". 
3. Morsowanie działa. Jeśli jeszcze tego nie robicie, najwyższy czas zacząć. 

Kolejny artykuł będzie dla tych, którzy nie mają pod ręką żadnego akwenu :)

3 komentarze:

  1. Podzielam trafność wniosków j.w. :-) W pewnym stopniu stosuję "zimne bytowanie" z bardzo dobrym skutkiem, bo przeziębiam się niezmiernie rzadko. Więc jestem odporna na różne paskudztwa. Miewam ataki kataru alergicznego, ale na szczęście nie z powodu kotów. Cierpię niezmiernie w obecności osób, które boją się wietrzenia (bo ich zawieje lub temu podobne). Czekam zatem na kolejny artykuł, bo mnie bardzo daleko do wodzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Anno, miło, że Pani zajrzała do Flonder, bardzo się cieszymy z Pani kibicowania. I super, że nie trzeba Pani przekonywać do odrobiny chłodku. Zimowe hartowanie na szczęście nie wymaga wody. Jeśli już ktoś się uprze, można ją sobie zorganizować we własnym zakresie, wystarczy wiaderko, ale nie będziemy się tu bawić w "ice bucket challenge", bo to nie sprawia frajdy nikomu, chyba tylko oglądającym - więc proszę zajrzeć do kolejnego posta, może znajdzie się fajna zabawa i dla Pani :)

      Usuń
    2. :D Na pewno tu będę zaglądać i korzystać z dobrych rad :-)

      Usuń

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.