piątek, 9 stycznia 2015

Na sucho

Drogie Panie, obiecałam Pani Annie artykuł o „morsowaniu” na sucho. Słowo się rzekło, ryba u płota – a tu dupa, zimy jak nie było, tak nie ma. Miałam nadzieję pstryknąć kilka fajnych, śnieżnych fotek na okrasę, ale trzeba będzie się zadowolić byle czym. Na wybrzeżu śnieg już był - niestety uciekł i nie zdążyłam go złapać. Dziś mamy 4 stopnie na plusie, lada chwila zakwitną forsycje. Ale do rzeczy.

W zeszłym roku zdarzało mi się już wykorzystać balkon, który zimą służy zwykle do przechowywania rupieci. Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby i zimą posiedzieć sobie na leżaczku i złapać trochę witaminy D, tak ważnej do wchłaniania wapnia, który zapobiega osteoporozie, bla bla bla. Poopalać się i tyle. Tak po prostu, w bikini. Najlepszy do tego jest lekki mróz, który często występuje do spółki z ładną, bezwietrzną pogodą. Oprócz twarzowego bikini potrzebne są rękawiczki, ciepłe butki i skarpetki, i oczywiście czapka. Reszta ciała jest dużo bardziej odporna na przemarzanie i po paru treningach, przy odpowiedniej pogodzie, da się w ten sposób poopalać nawet kilkanaście minut. Jeśli robimy to na siedząco, pamiętajmy podłożyć sobie coś ciepłego pod tyłek, żeby było jeszcze przyjemniej. Uwaga, przestrzegam przed siadaniem na metalowych krzesełkach ogrodowych, bo może się okazać, że wrócicie do domu z krzesełkiem przymarzniętym do siedzenia :D 

Wcześniej oczywiście należy zrobić rozgrzewkę – parę przysiadów, wymachów, skłonów, biegu (albo dreptania) w miejscu, co kto lubi – ale bez przesady, żeby się nie spocić. Jeśli się spocimy, przed wyjściem na mróz trzeba się wytrzeć do sucha. Absolutnie nie polecam rozgrzewania się jednym głębszym (ani dwoma), bo alkohol rozszerza naczynia podskórne, dając złudne poczucie ciepła, ale w ogólnym rozrachunku obniża ciśnienie, a więc i ukrwienie. Krew krążąca leniwie tuż pod skórą wystygnie o wiele szybciej i tyle będzie z naszego opalania. 

Sprawdźcie na własnej skórze, jakie to niesamowite wrażenie, czuć jednocześnie chłód i ciepło słońca. Niepowtarzalna sprawa. 

Młodzież, nie czytać: serdecznie polecam tę metodę przy uderzeniach gorąca – świetnie zastępują rozgrzewkę.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wziąć ze sobą grzałkę. Albo trzy.

Jeśli ktoś nudzi się na leżaku albo wstydzi przed rodziną, niech się wybierze na długi spacer w odludne miejsce i gdzieś po drodze rozbierze się do bielizny od pasa w górę. Ostry spacer to doskonała rozgrzewka, trzeba tylko zadbać o to, żeby koszulka, którą potem na siebie założymy, nie była wilgotna od potu, bo zakładanie na lekko zmarznięte ciało mokrej, wychłodzonej szmaty wcale nie jest przyjemne. Można zabrać ze sobą suchą na zmianę. Kiedy mamy dość, wracamy do domu szybkim marszem; w razie dłuższej przechadzki dobrze mieć ze sobą kawałek gorzkiej czekolady, żeby dorzucić do pieca, bo podstawą zimnej zaprawy jest odpowiednia ilość paliwa; na głodniaka marznie się nawet przy kaloryferze. Byle nie był to zbyt obfity posiłek – z napchanym brzuchem nie uprawia się żadnego sportu.

Prawdziwe szczęściary mogą zamiast balkonu wykorzystać ogródek, ale należy się wtedy liczyć ze znaczącymi gestami sąsiadów, czynionymi w okolicy czoła. Jeśli dobrze to rozegracie, możecie rozdawać autografy. 

Przez całą zeszłą zimę widywałam w sąsiednim bloku pana, który, rozebrany do rosołu, uprawiał na balkonie sport zwany gimnastyką szwedzką. Ta dość starożytna, bo pochodząca jeszcze z XIX wieku dyscyplina została dziś wyparta przez aerobik, zumbę, stretching, pilates, body building i tym podobne, ale te nowoczesne systemy ćwiczeń obliczone są przede wszystkim na rzeźbienie ciała lub/i szybkie spalanie tłuszczu; kondycja i dobre samopoczucie to niejako skutek uboczny, a i z tym różnie bywa – kulturysta budujący masę i rzeźbę niekoniecznie ma dobrą kondycję, a jeśli któryś raz z rzędu wysiądziemy po pięciu minutach pilatesa, samopoczucie i tak padnie na pysk. Poza tym umówmy się, że to nie są sporty dla mas, bo żeby pójść na tego typu zajęcia, trzeba na dzień dobry mieć zajoba, motywację, dobrą kondycję, fajowe ciuchy i koleżankę, która będzie się ruszać jeszcze wolniej niż my. No i fizyczną możliwość – nie wszyscy jesteśmy mieszczuchami z nadmiarem kasy. 

A tak na serio, takie intensywne, wydolnościowe sporty nie są zalecane dla każdego. W przeciwieństwie do gimnastyki szwedzkiej: ćwiczeń powolnych, wymagających skupienia i dokładności. To takie nasze zachodnie tai-chi dla ubogich. I świetnie się nadaje na początek dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia ze sportem. Zestawy ćwiczeń można znaleźć w Internecie (skoro to czytacie, zakładam, że macie Internet). Nie musi to być koniecznie gimnastyka szwedzka - szukajcie, a znajdziecie taką, która Was porwie. Wyguglajcie sobie "dziarski dziadek Antoni Huczyński". Pan Huczyński wydał nawet książkę, i polecam go bez żadnych śmichów - niejeden dzisiejszy gimnazjalista jest mniej sprawny od niego. 

Że obciach? Siara? Jeśli naprawdę uważacie, że ruch dla zdrowia, bez nakładów finansowych, dostępny dla każdego niezależnie od wieku i kondycji to obciach - nie zaglądajcie tu więcej. 

Trochę się martwię o Pana z Balkonu, bo w tym sezonie nie widziałam go ani razu, ale może ćwiczy w innych porach albo po prostu jest dla niego za ciepło. 

No dobra. Jest jeszcze bieganie boso po śniegu, ale tekst i tak wyszedł przydługi, więc może napiszę o tym kiedy indziej. Na przykład jak spadnie śnieg. Buahahaha.

5 komentarzy:

  1. http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,1635803,2,witamina-d-8211-nasze-zimowe-paliwo,index.html

    Zazwyczaj ok. 80–90% zapotrzebowania na witaminę D pokrywa własna produkcja. Organizm ludzki to sprawna maszyneria, w naszej szerokości geograficznej do pokrycia potrzeb wystarczy niewiele – codzienna ekspozycja ok. 20% powierzchni ciała na promieniowanie słoneczne. W okresie wiosenno-jesiennym wystarczy 20 minut w godzinach 10–15. Co ciekawe, przedłużona ekspozycja na promienie słoneczne nie wywołuje zwiększonego wytwarzania witaminy D3, a „opalanie”, czyli uzyskanie ciemniejszego zabarwienia skóry pod wpływem ultrafioletu, zmniejsza zdolność do syntezy cholekalcyferolu. Z kolei w zimie niski kąt padania promieni słonecznych powoduje, że warstwa ozonowa w dużym stopniu uniemożliwia powstawanie witaminy D3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Bardzo dziękuję Anonimowi za cenny głos w sprawie witaminy D - w odpowiedzi mogłabym tu wkleić kilka linków twierdzących coś przeciwnego - między innymi na temat nowych badań ujawniających gigantyczne niedobory witaminy D3 w naszej populacji. Nie zamierzałam wnikać w temat, dlatego też zdanie o witaminie i wapniu zakończyłam "bla, bla, bla".

      Pozwolę sobie jednak zauważyć, że przytoczony tekst tylko potwierdza sens zimowego opalania:
      1. Niski kąt padania promieni słonecznych w dużym stopniu uniemożliwia również "uzyskanie ciemniejszego zabarwienia skóry", a więc zimą melanina nie zmniejsza "zdolności do syntezy cholekalcyferolu";
      2 .Mówiąc po ludzku - skoro słońce zimą jest mniej skuteczne, słusznym jest wystawianie na działanie jego promieni więcej niż 20% powierzchni ciała. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. No i doczekałam się, dzięki :-) Bardzo lubię takie pożyteczne i dowcipne tekściki. Z podziwem oglądałam filmik. Na to mnie nie stać, tym bardziej, że wodzi nijakiej w pobliżu nie ma. Ale zainspirowana powoli będę próbowała. Nie zostanę Zimną Flądrą to pewne, ale może Zimną Babulą chociaż. Na razie jakieś małe wygiby w bieliźnie przy otwartym oknie mi nie szkodzą :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Anno, nic nie wcięło, komentarz jest cały i zdrowy - po prostu trzeba poczekać, aż go klepnę. Włączyłam moderację na wypadek trolli :)

      Usuń
  3. A to dziękuję i odwołuję oczywiście :D :D A moderacja pożądana

    OdpowiedzUsuń

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.