niedziela, 27 października 2013

Morsko

Coś ta zima przyjść mi nie chce. Nie żebym narzekała, bo fajnie mieć wiosnę pod koniec października, ale przez temperaturowe ekstrema trudno moje flondrowanie nazwać morsowaniem.

A tam, nie szkodzi, jeszcze zdążę zmarznąć. Dziś w Kątach Rybackich było pięknie. W lesie rudo, na plaży deszczowo, bezwietrznie i bezludnie. O tak.

Krajobraz morski bez sztafażu.

Szkoda, liczyłam na choć trochę fali, bo jak ochlapuje, to jest weselej. Żeby nie brnąć za daleko plasnęłam się przy samym brzegu na dno, jak prawdziwa flądra (nie, oczy nie przesunęły mi się na bok głowy), przeszorowałam tyłkiem po piachu i sympatycznie się popluskałam. Śmieszna sprawa, ciało czuje się całkiem fajnie, po chwili przestaje czuć zimno i chętnie zostałoby jeszcze w wodzie, ale mózg upiera się, że już starczy – trzeba będzie nauczyć się go trochę wyłączać. 40 lat tresury, że od zimna trzeba uciekać jak najszybciej, robi swoje. Zdaje się, że to najważniejsza bariera do pokonania. Oczywiście rozsądek przede wszystkim, ale chcę o tym decydować w pełni świadomie, nie na zasadzie psa Pawłowa. Spokojnie, mam czas.

Spacer trochę nam zepsuły quady – jak zawsze były straszne. Nadjechały takie cztery ryczące potwory z zamaskowanymi jeźdźcami i poczułyśmy się jak w Mad Maxie. Wyglądało to dość niesamowicie. Nie zrobiłam zdjęcia, bo zawsze się ich boję – jeśli ktoś rozjeżdża cudowną, cichą plażę tym syfem, nie może być dobrym i mądrym człowiekiem. Lepiej nie zadzierać.

Za to nazbierałyśmy bursztynów, pooglądałyśmy widoki, posłuchałyśmy ciszy i poczułyśmy się morsko – ach, Bałtyk po sezonie…

Krajobraz morski zawalony sztafażem.

Flondra Druga nie mogła dziś z nami pojechać, a szkoda, na pewno by nie żałowała J F2, następnym razem Ci nie odpuścimy.

Łyżka dziegciu, czy raczej ziarenko piasku w tej beczce miodu – znowu to cholerne wycieranie nóg przez pół godziny. Wqrwiłam się ostatecznie i po powrocie zakupiłam w Decathlonie kajakowe buty z neoprenu, marki Tribord (w Decathlonie chyba innych marek nie dają, jeśli chodzi o sporty wodne). Do sportu mam raczej podejście minimalistyczne i wychodzę z założenia, że człowiek jest wystarczająco dobrze wyposażony przez naturę do uprawiania prostych, tradycyjnych dyscyplin, ale jeśli jakaś upierdliwa pierdoła ma mi psuć całą przyjemność i zajmować więcej czasu niż sam sport, to ja na chwilę pieprzę minimalizm.


Buty

Na butki się szarpnęłam, kosztowały koło stówki. Skoro mają mi służyć w zimie, niech będą dobre i spełniają swoje zadanie – a mają chronić stopy przed piachem, odmrożeniami, skaleczeniami i wywrotkami na lodzie. Flondra musi być przyczepna. Buty marki Tribord zakupiłam w Decathlonie (gdzieżby indziej). Są wysokie, w miarę szczelne i mają twardą podeszwę z prawie-protektorem. Coś więcej niż gumowe skarpetki. Oczywiście natychmiast wlazłam w nich pod prysznic, bo wierzyć mi się nie chciało, że są całkowicie nieprzemakalne. Hehe, pojechane uczucie, prysznic w butach. Całkiem szczelne nie są, ale nie wybiłam sobie zębów w wannie, więc chyba mogę się w nich czuć bezpiecznie.

Krajobraz łazienkowy z nabytkiem i urobkiem.

 A stopy będą się hartować oddzielnie – niech tylko spadnie śnieg J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.