No i przyszedł nam listopad, choć
chwilami jeszcze ta jesień udaje wiosnę. Powietrze 11 stopni, woda też coś koło
tego, wiatru zero, więc i fali też, słońca brak, zaczyna się mżawka. Nudaaaaaa…
Żeby chociaż ten iperyt, co go po wojnie
zatopili – a tu dupa, tylko smród, chyba z PortService’u, więc prawie jak
iperyt. Bardzo zdrowy, udany, jesienny spacer.
Buty - pierwsze kroki
F2 tym razem zachowawczo pląsała sobie na bosaka – za to ja wręcz przeciwnie. Wypróbowałam nowe buty z neoprenu i byłam mile zaskoczona, jak bardzo podniosły ogólny komfort całej imprezy. Nie dość, że nie musiałam wydłubywać piachu spomiędzy palców, to jeszcze nareszcie mogłam sobie posiedzieć w wodzie tak długo, aż zaczęło mnie szczypać w tyłek J Pływa się w nich fajnie, chodzi trochę ciężko, bo nabierają wody, ale to nie problem. Mają tylko jeden mankament: żeby ściągnąć to cholerstwo potrzebna jest pomoc drugiej osoby. Przyrastają, czy co. Następnym razem spróbuję w skarpetkach, może będzie łatwiej, bo się Aga nasiłowała jak jakiś ordynans przy ściąganiu oficerek z ułana i jeszcze ochlapała wodą, która bluzgneła ze środka. Gdyby ktoś chciał korzystać z moich rad, to może lepiej kupić krótsze buty. Woda i tak się wlewa, już wiem, że to normalne, ale to nie problem; zagrzewa się w środku i nie ziębi. Ja poszłam po całości, to teraz mam.
Ktoś, kto miewa do czynienia z
piankami do sportów wodnych, pewnie się pośmieje z tych moich odkrytych Ameryk,
ale ja pianki zawsze omijałam szerokim łukiem (podobnie jak sporty wodne) i neoprenowy
świat to dla mnie nowość. Jak już będę nurkować pod lodem w himalajskich
jeziorach, to sama się pośmieję z moich gumowych kamaszy, a póki co stwierdzam,
że ciężko schodzą, i tyle.
Chyba po raz pierwszy w mojej karierze
– a to już moje SZÓSTE flondrowanie, hura! – temperatura wody i powietrza była
tak wyrównana. A nawet z lekkim odchyłem na korzyść wody. Przed zanurzeniem
postałam chwilkę w samym kostiumie na brzegu (oczywiście po rozgrzewce) i
wiecie co? Woda była ciepła J Niesamowite wrażenie. I naprawdę nie mogę się
doczekać mrozu, żeby wreszcie spróbować, jak to jest tak naprawdę.
F2 oczywiście mimo najlepszych
chęci i braku fali zamoczyła sobie spodnie, ale po wyjściu z wody pobiegała boso
jeszcze chwilkę i mówi, że to (bieganie, nie mokre spodnie) bardzo dobrze robi
na zmarznięte stopy. Przynajmniej dopóki na plaży nie ma lodu. Wkurza nas
tylko, że nie potrafimy określić, ile to wszystko trwa. Człowiek jest tak skupiony
na własnej fizjologii, że poczucie czasu idzie się czesać. Następnym razem
będziemy mierzyć – oczywiście nie dla rekordów, ale z naukowej ciekawości. Po
pięciu minutach sinieją usta… Po dziesięciu marznie wątroba… Po piętnastu słyszysz
tupot białych mew… A nie, to ostatnie to normalne w Gdańsku. Ja w sumie miałabym
w nosie to mierzenie czasu, zawsze wszystko robiłam na czuja, ale wypadałoby
wiedzieć przynajmniej orientacyjnie.
Ok, to jeszcze tylko fotka, a
raczej stopklatka z filmu nakręconego przez Agnieszkę, która dzielnie dokumentuje nasze szaleństwo, wozi, dopinguje, zagrzewa, okrywa, wyciera i
naciera, a teraz jeszcze ściąga gumiaki J Bez niej by się to wszystko
nie udało – Dzięki, Aguś. Może w przyszłym roku dasz się wciągnąć do wody ;)
Flondropogo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.