niedziela, 29 grudnia 2013

Flondra goes to Hel

Lubię mieć wolne, a jak Aga ma wolne, to już w ogóle jest fajnie, bo wtedy można sobie pojeździć na wycieczki. Zamarzyło mi się poflondrować w prawdziwym Bałtyku zamiast w Zatoce, pojechałyśmy więc całkiem znienacka na półwysep. Helski, oczywiście. Z wycieczki przywiozłam między innymi piękną flądrę, która pobędzie sobie teraz tytułowym obrazkiem bloga. Ukradłam ją (wyłącznie cyfrowo) z wielkiej, drewnianej łodzi rybackiej stojącej w porcie w Jastarni, do której wlazłam absolutnie nielegalnie i bez niczyjego pozwolenia. Kiedy tak właziłam i pstrykałam, Aga oddalała się żwawym truchtem, by w razie czego się do mnie nie przyznawać, ale przecież ja nie mogłam sobie odpuścić taaaakiej ryby J

Drewniane nie tuczy.

No i jeszcze mały bałtycki akcent – powiało nam Skandynawią J

Zza miedzy.

Właściwie do samego Helu nie zajechałyśmy, bo nie chciało nam się krążyć po mieście znanym już z wcześniejszych wycieczek, ale zaliczyłyśmy przystanek autobusowy słynnej linii – bo choć niby wiedziałam o tym z Internetów i nawet oglądałam rozkład jazdy, naoczne świadectwo było mi potrzebne dla całkowitej pewności, że to nie fake. Cóż, jestem niedowiarkiem.

Zobaczyć znaczy uwierzyć.

Były też inne widoczki, bo nieźle pizgało, przynajmniej od strony Zatoki Puckiej. Ci to się dopiero fajnie bawią J

O trzynastej, tuż przed nocą...

Taka niezimowa zima to świetna okazja, żeby pozwiedzać nadmorskie zakątki, bo w tzw. sezonie to już nie żaden buahaha Hel, tylko prawdziwe nadmorskie piekiełko, którego zdarzyło mi się parę razy doświadczyć. Tubylcy – heleńczycy? – bardzo dbają o turystów ze wszystkich zakątków Europy, co widać po infrastrukturze i wykończeniu krajobrazu całą masą śmieci. Latem być może zasłaniają to ludzie, ale teraz… Szczerze? Cała mierzeja, z wyjątkiem plaż i miejsc, w które się nie chodzi, bo można dostać kulkę, wygląda obrzydliwie. I na dodatek niegramatycznie.

Pierwsze - nie parkinguj. 

Właśnie, z wyjątkiem plaż. Które są piękne, jak to plaże. A ta na dodatek była prawdziwa, bałtycka, nie tylko trójmiejska. Wodę zaliczyłam dwa razy – a co. Rzadko się nad Bałtykiem bywa, trzeba było skorzystać, więc wlazłam po dwakroć i żyję. Właściwie nawet po trzykroć, jeśli liczyć biegi po mieliźnie jako wyjście z wody. 




Gorzej z Agą, która mi zmarzła od samych widoków i dziś ma anginę. Dla mnie to niezły test – jeśli uda mi się obronić przed zarazą, to będzie znaczyło, że flondrowanie przynosi efekty. Jak na razie czuję się świetnie.

A tu dowód, że jednak było ciepło. 

I tak to wyglądało nasze buszowanie po Półwyspie Helskim. Pewien czytelnik, znany niektórym jako mój niegrzeczny brat, zapewne będzie rozczarowany informacją, że przejeżdżając przez Chałupy nie pokazałam gołej dupy. Bo takie wyzwanie też padło - i w sumie niewiele brakowało, braciszku ;) Może następnym razem się uda, hiehie. 

No. W drodze powrotnej zahaczyłyśmy jeszcze pewien znany Markt i przeżyłyśmy prawdziwą przygodę! Otóż w bramce zapipczył mi plecak – na szczęście przy wejściu, nie przy wyjściu. Panowie ochroniarze byli wyjątkowo mili i zgodzili się poszukać w nim pipczyka, a jednak było nam trochę nieswojo, kiedy zostałyśmy zaproszone do tajemniczych drzwi w kącie – wszak znamy przypadki, że z takich drzwi ludzie nie wychodzili o własnych siłach… Przemiły pan ochroniarz szybciutko odnalazł w plecaku wszytkę z winowajcą, przeciął ją nożyczkami i było po sprawie, a mnie nawet udało się spośród mokrych i zapiaszczonych bambetli niepostrzeżenie wyłowić majtki i upchnąć je do kieszeni, żeby panu ochroniarzowi nie wypadły na biurko. Jeszcze by się chłopak speszył. Bardzo dziękujemy, Panie Ochroniarzu z rudą bródką.

Więc ochrona w Gdyńskim MM jest git, gorzej z działem marketingu – jakiś wyjątkowo nieanglojęzyczny dzień nam się trafił J
Wszyscy wiedzą, że w słuchawkach 
najważniejszy jest desing. 

1 komentarz:

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.