Ktoś jeszcze
pamięta mój post o tym, jak nie zostałam foczką? Ciągle nie zostałam – przecież
jestem Flondrą, więc tablica informacyjno-ostrzegawcza na plaży w Sobieszewie przy
ulicy Falowej z pewnością nie dotyczyła mnie. Na odwrocie informacji o foce
widnieje informacja o morświnie, ale zupełnie nie zgadza się z rzeczywistością.
Jak sama nazwa wskazuje, morświn to skrzyżowanie morsa i świnki, i właśnie takie
stworzenie miałyśmy okazję zaobserwować w niedzielę.
Najpierw jednak o rzeczonej niedzieli i – nieskromnie – o sobie. Zarzekałam się, że nie mam czasu, że
robota, że postałam na balkonie i wystarczy, ale jakżeż mogłam odpuścić sobie
pierwszy mróz, pierwszy śnieg, pierwszy sztorm, a przy okazji pierwsze promienie
słoneczka od dłuższego czasu? Robota nie zając, postanowiłam więc skorzystać ze
swoich własnych mądrych rad i za wszelką cenę znaleźć czas na sport.
Nie żałuję. Tak
obłędnie pięknie na plaży nie było już dawno. Niskie słońce, lekki mrozek,
dzikie bałwany (mam na myśli duże fale) i kawał ślicznej, szerokiej plaży, choć może
nie tak bezludnej, jak byśmy sobie z Agą życzyły, bo, o dziwo, Sobieszewo
jest pełne turystów, którzy wylegli podziwiać zjawiska przeróżne. W tym i mnie.
(Tutaj ukłony dla Pani w długim, brązowym płaszczu, która obejrzała mnie sobie
od początku do końca, niemniej z przyzwoitej odległości, bez nachalstwa i
zdaje się, że bez uprawiania audiowizualnego piractwa. Chyba że miała jakieś urządzenia rejestrujące w oczach).
Próbka tutaj,
i tutaj,
Sun of Jamaica...
Jak to się mówi po kąpieli? Woda była obłędna. Zimna jak piorun – nie tylko woda zresztą – ale przepiękna. Dawno nie widziałam tak wysokich fal, a już chyba nigdy się w takich nie kąpałam. W tym miejscu przepraszam za marną jakość fotek: miał być porządny film, okazało się jednak, że kamerka marki Panasonic bardzo opornie dogaduje się z moim kompem, konwersja na AVI jest o dupę rozbić i udało mi się z tego wykrzesać tylko parę zrzutów z ekranu.
A od strony
fizjologicznej? Było świetnie i nawet długo jak na mnie (tak ze 4 minuty chyba),
chociaż po raz pierwszy doświadczyłam sławetnych zgrabiałych paluchów, które
bardzo utrudniają przebieranie. Popełniłam też błąd, taki, mianowicie, że
zostawiłam buty na mrozie i po ich ubraniu zamroziłam sobie stópki (musiałam
ostro poskakać, żeby rozgrzać palce). Pytacie, gdzie miałam zostawić buty,
jeśli nie na mrozie? A w budce, w której na słoneczku zrobiło się przyjemnie
ciepło. Przebieranie w takich warunkach naprawdę komfortowe, tym bardziej, że
nie zapomniałam o karimacie pod tyłek. F2, wypróbujesz sobie następnym razem J
Przy różnicy
temperatur na korzyść wody (powietrze -2, woda +6,5) naprawdę dzieje się magia:
po chwili biegania po mrozie wchodzi się do ciepłego. Na długo to nie
wystarcza, ale i tak jest CHOLERNIE FAJNIE! Zmarźlaki wszystkich krajów, kąpcie
się!
Wróćmy jednak do
morświna. Był obłędnie różowiutki, co pięknie podkreślały białe kąpielówki i
biała czapka (czy może czepek?) Zaobserwowałyśmy go w drodze powrotnej, niestety
nie mamy zdjęcia, ciężkie idiotki, chociaż pół plaży strzelało sobie z nim focie.
Nam jakoś było głupio. Morświn pozował chętnie, przez ładnych parę
minut (zapewne stąd kolorek), po czym przy akompaniamencie ochów i achów pięknych
pań (i ciut brzydszych panów) żwawo bryknął do wody. Jako dzikie stworzenie nie
miał budki ani butków, po prostu rzucił ciuchy na zmrożony piasek i popłynął sobie
w dal. Cóż mam powiedzieć? Flondra zzieleniała z zazdrości na widok
różowiutkiego morświna J
PS. Jeśli ów Pan
jakimś cudem natknie się na mojego bloga, chciałabym zaznaczyć, że powyższy
akapit nie miał na celu ośmieszenia go w żaden sposób, porównanie do świnki nie
miało nic wspólnego z aparycją bohatera – zostało użyte wyłącznie dla zabawy
językowej i z racji barwy ciała, zupełnie oczywistej w tych warunkach, a
żartobliwa forma jest wyrazem chorej zazdrości, bo:
- Kurde, ty nigdy nie
byłaś taka różowa – skwitowała mnie Aga.
Serdecznie
pozdrawiam, Panie Morświnie J
Sun of Jamaica...
OdpowiedzUsuń