Wyszło nam dziś prawie
spontaniczne flondrowanie. Wystraszona nadciągającą odwilżą (jak to, może to
już koniec zimy, a ja nic z tym nie robię?) zadzwoniłam wczoraj do Flondry
2 i okazało się, że ma wolne. Ucieszyła się bardzo, bo jest dzielna i
twarda J
Dla odmiany pojechałyśmy do Jelitkowa, gdzie, zgodnie z przewidywaniami, po
plaży hulał głównie wiatr. No i my przez chwilę.
Wygląda na to, że nasze flondrowanie niepostrzeżenie zmieniło się w morsowanie. Jest mróz, śnieg, lód i bardzo zimna woda, po plaży snują się tylko wyjątkowo odporne osobniki z wyjątkowo odpornymi psami, mewy grzeją nóżki w Potoku Jelitkowskim, bo co +2 to nie -4… To już warunki, przy których nie można sobie pobimbać na rozgrzewkę, bo się akurat nie ma melodii do biegania. A i sama plaża zrobiła się lekko niebezpieczna (plaża? niebezpieczna?) bo pokryta jest taflami lodu, z którymi miałam dziś bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Przez nieuwagę wycięłam takiego orła, że chyba tylko cudem mam całe kolano. Na szczęście byłam jeszcze w ciuchach. A na granicy wody i piasku powstał lodowy wał, który nie jest może trudny do pokonania, ale dość zdradliwy. Lód polany wodą – miodzio. I niech Was nie zmyli to, że miejscami wygląda na posypany piaskiem. To wcale nie zwiększa przyczepności.
Co grozi Flondrom?
W takich warunkach brak przygotowania
i chwila nieuwagi może się skończyć odmrożeniem. Pamiętajcie, że to nasz pierwszy
sezon, a organizm potrzebuje sporej ilości „ekspozycji” na ekstremalne bodźce,
żeby się do nich przystosować i przestawić na zwiększoną produkcję ciepła – po prostu
trzeba przywyknąć. I nauczyć się bardzo uważnie słuchać własnego ciała.
Na dodatek przy takich
temperaturach wszystko drętwieje – te parę minut w wodzie sprawia, że zmieniasz
się w drewno. Kończyny się poruszają, słuchają głowy, ale bronią się przed
zimnem wyłączając czucie. To pozwala wytrzymać w lodowatej wodzie bez bólu, ale
każdy uraz w tych warunkach – skaleczenie lodem czy stłuczenie – stanie się
odczuwalne dopiero po rozmrożeniu skóry i może się okazać poważniejsze, niż
wydawało się w pierwszym momencie. Więc uważajcie. Na jednym z morsowych blogów znalazłam na przykład ostrzeżenie dla tych, którzy kąpią się w pobliżu
molo. Otóż, przy silnej fali należy się trzymać jak najdalej od słupów, bo
jeśli człowiek się na takowy zatoczy, albo, nie daj Neptunie, złapie dla równowagi,
wyjdzie z wody pokaleczony: słupy pokryte są pąklami, których skorupki potną skórę
jak żyletka. I nawet nie poczujesz, dopóki krążenie nie wróci i nie zaczniesz
krwawić.
Dziś towarzyszyła nam psica Flondry
Drugiej, trochę odporniejsza na zimno niż nasz miniaturowy model. Bawiła się
świetnie i z trudem wyperswadowałyśmy jej pomysł kąpieli. No jak to, pańcia
może, a ona nie?
Przepraszamy za brak zdjęć F2,
ale tylko ona dziś pstrykała. Dzięki za materiał J
Jak poprzednio weszłyśmy do wody
kolejno, żeby nie robić tłoku w budce. Tym razem ja byłam druga. Stresowałam
się trochę, że reszta towarzystwa marznie – szczególnie Agnieszka, bo Flondry nie
marzną z definicji, za to nauczycielki i owszem, a nasza rozgrzewka i kąpiel trwały
przynajmniej z pół godziny – więc wygoniłam dziewczyny do samochodu, żeby
spokojnie się przebrać i zwinąć obóz. Kiedy już wylazłam na świat i zaczęłam
składać budkę, podeszli starsi państwo z pieskiem. Nie, nie narzucali się, broń
Boże, ale bardzo uważnie mi się przyjrzeli i popatrzyli w oczy, by sprawdzić,
czy nie potrzebuję pomocy. Chyba myśleli, że spałam w tym namiocie, czy co. Uśmiechnęłam
się szeroko, więc sobie poszli. Miło, że ktoś się zatroskał o biedne dziewczę obozujące
w styczniu na plaży J
A tak przy okazji budki – okazało
się, że ma jednak pewien mankament. Wkurzał mnie od początku, ale w
ekstremalnych warunkach stał się bardzo uciążliwy. Żeby ją prawidłowo zwinąć,
należy zapiąć jej dwa rogi na… hmm, nie wiem, jak to nazwać: guzik z pętelką? Ciasna
pętla z parcianej taśmy, przez którą należy przełożyć kołek. Budka
konstrukcyjnie ciągnie te dwa elementy w przeciwne strony, więc nawet w dobrych
warunkach operacja jest trudna do przeprowadzenia. Przy zgrabiałych dłoniach i
z pokaleczonym palcem (drobna scysja z blenderem) praktycznie awykonalna. Zaraz
pójdę temu zaradzić – po prostu utnę jedno i drugie i przyszyję rzepy. A
przy okazji trochę „wyserwisuję” sprzęt, bo po paru razach jest nieźle
zapiaszczony J
Edit: Zamiast kołka z pętelką
dałam małe, stalowe karabińczyki – przynajmniej nie musiałam nic ciąć i szyć. Mam
nadzieję, że będą poręczniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.