wtorek, 28 stycznia 2014

Jelitkowo

Wyszło nam dziś prawie spontaniczne flondrowanie. Wystraszona nadciągającą odwilżą (jak to, może to już koniec zimy, a ja nic z tym nie robię?) zadzwoniłam wczoraj do Flondry 2 i okazało się, że ma wolne. Ucieszyła się bardzo, bo jest dzielna i twarda J Dla odmiany pojechałyśmy do Jelitkowa, gdzie, zgodnie z przewidywaniami, po plaży hulał głównie wiatr. No i my przez chwilę.

Wygląda na to, że nasze flondrowanie niepostrzeżenie zmieniło się w morsowanie. Jest mróz, śnieg, lód i bardzo zimna woda, po plaży snują się tylko wyjątkowo odporne osobniki z wyjątkowo odpornymi psami, mewy grzeją nóżki w Potoku Jelitkowskim, bo co +2 to nie -4… To już warunki, przy których nie można sobie pobimbać na rozgrzewkę, bo się akurat nie ma melodii do biegania. A i sama plaża zrobiła się lekko niebezpieczna (plaża? niebezpieczna?) bo pokryta jest taflami lodu, z którymi miałam dziś bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Przez nieuwagę wycięłam takiego orła, że chyba tylko cudem mam całe kolano. Na szczęście byłam jeszcze w ciuchach. A na granicy wody i piasku powstał lodowy wał, który nie jest może trudny do pokonania, ale dość zdradliwy. Lód polany wodą – miodzio. I niech Was nie zmyli to, że miejscami wygląda na posypany piaskiem. To wcale nie zwiększa przyczepności.


Co grozi Flondrom?

W takich warunkach brak przygotowania i chwila nieuwagi może się skończyć odmrożeniem. Pamiętajcie, że to nasz pierwszy sezon, a organizm potrzebuje sporej ilości „ekspozycji” na ekstremalne bodźce, żeby się do nich przystosować i przestawić na zwiększoną produkcję ciepła – po prostu trzeba przywyknąć. I nauczyć się bardzo uważnie słuchać własnego ciała.

Na dodatek przy takich temperaturach wszystko drętwieje – te parę minut w wodzie sprawia, że zmieniasz się w drewno. Kończyny się poruszają, słuchają głowy, ale bronią się przed zimnem wyłączając czucie. To pozwala wytrzymać w lodowatej wodzie bez bólu, ale każdy uraz w tych warunkach – skaleczenie lodem czy stłuczenie – stanie się odczuwalne dopiero po rozmrożeniu skóry i może się okazać poważniejsze, niż wydawało się w pierwszym momencie. Więc uważajcie. Na jednym z morsowych blogów znalazłam na przykład ostrzeżenie dla tych, którzy kąpią się w pobliżu molo. Otóż, przy silnej fali należy się trzymać jak najdalej od słupów, bo jeśli człowiek się na takowy zatoczy, albo, nie daj Neptunie, złapie dla równowagi, wyjdzie z wody pokaleczony: słupy pokryte są pąklami, których skorupki potną skórę jak żyletka. I nawet nie poczujesz, dopóki krążenie nie wróci i nie zaczniesz krwawić.

Dziś towarzyszyła nam psica Flondry Drugiej, trochę odporniejsza na zimno niż nasz miniaturowy model. Bawiła się świetnie i z trudem wyperswadowałyśmy jej pomysł kąpieli. No jak to, pańcia może, a ona nie?

Przepraszamy za brak zdjęć F2, 
ale tylko ona dziś pstrykała. Dzięki za materiał J  

Jak poprzednio weszłyśmy do wody kolejno, żeby nie robić tłoku w budce. Tym razem ja byłam druga. Stresowałam się trochę, że reszta towarzystwa marznie – szczególnie Agnieszka, bo Flondry nie marzną z definicji, za to nauczycielki i owszem, a nasza rozgrzewka i kąpiel trwały przynajmniej z pół godziny – więc wygoniłam dziewczyny do samochodu, żeby spokojnie się przebrać i zwinąć obóz. Kiedy już wylazłam na świat i zaczęłam składać budkę, podeszli starsi państwo z pieskiem. Nie, nie narzucali się, broń Boże, ale bardzo uważnie mi się przyjrzeli i popatrzyli w oczy, by sprawdzić, czy nie potrzebuję pomocy. Chyba myśleli, że spałam w tym namiocie, czy co. Uśmiechnęłam się szeroko, więc sobie poszli. Miło, że ktoś się zatroskał o biedne dziewczę obozujące w styczniu na plaży J

A tak przy okazji budki – okazało się, że ma jednak pewien mankament. Wkurzał mnie od początku, ale w ekstremalnych warunkach stał się bardzo uciążliwy. Żeby ją prawidłowo zwinąć, należy zapiąć jej dwa rogi na… hmm, nie wiem, jak to nazwać: guzik z pętelką? Ciasna pętla z parcianej taśmy, przez którą należy przełożyć kołek. Budka konstrukcyjnie ciągnie te dwa elementy w przeciwne strony, więc nawet w dobrych warunkach operacja jest trudna do przeprowadzenia. Przy zgrabiałych dłoniach i z pokaleczonym palcem (drobna scysja z blenderem) praktycznie awykonalna. Zaraz pójdę temu zaradzić – po prostu utnę jedno i drugie i przyszyję rzepy. A przy okazji trochę „wyserwisuję” sprzęt, bo po paru razach jest nieźle zapiaszczony


Edit: Zamiast kołka z pętelką dałam małe, stalowe karabińczyki – przynajmniej nie musiałam nic ciąć i szyć. Mam nadzieję, że będą poręczniejsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi trollu, tutaj TEŻ będzie moredracja, więc się nie fatyguj.